Z prawdziwym smutkiem zawiadamiamy, że w dniu 12 grudnia 2016 roku zmarł Janusz Siemiątkowski.
Urodzony 3 VIII 1931 w Krakowie był członkiem Grupy Krynickiej GOPR, lecz przez szereg lat pełnił dyżury w Zakopanem jako pilot śmigłowca ratowniczego w
Tatrach należąc do elitarnej grupy pilotów – ratowników.
Pilot od 1950, instruktor pilot I klasy, od 1968 roku uczestniczył w 160 poważnych wyprawach ratunkowych w Tatrach i zwiózł ze stoków blisko 100 poważnie
rannych narciarzy, wykonując przy tym kilkaset lotów. Jego najtrudniejsze loty w Tatrach to m.in. pierwsze lądowanie śmigłowca Mi-2 na Buli pod Rysami w zimie
1975/76; desant ratowników i sprzętu na Wielkiej Galerii Cubryńskiej w czasie akcji na pn. ścianie Mięguszowieckiego Szczytu w styczniu 1977 roku, czy też
lądowanie w bardzo trudnych warunkach atmosferycznych na Walentkowym Wierchu w lutym 1983 roku. Pragniemy podkreślić, że loty te przy ówczesnych ograniczeniach
technicznych śmigłowca Mi-2 świadczyły o ogromnych umiejętnościach i doświadczeniu. Do zeszłego roku pełnił dyżury w stacji centralnej Grupy Krynickiej
GOPR.
CZEŚĆ JEGO PAMIĘCI
Ceremonia pogrzebowa odbędzie się 19 grudnia 2016r o godz. 13.00 w Kaplicy Cmentarnej przy ul. Rakowieckiej 26 w Krakowie.
poniżej publikujemy wspomnienie o Januszu autorstwa Zenona Kuczery
Nasza wspólna przygoda z Januszem Siemiątkowskim zaczęła się w Suchej Dolinie w sierpniu 1975 roku na szkoleniu śmigłowcowym. Dla nas - ratowników górskich czujących pod nogami tylko grunt skany lub podłoże śnieżne - szkolenie z udziałem śmigłowca i możliwość odbycia lotu było przeżyciem o dużym ładunku emocjonalnym. Podniecenie temperował jednak swoimi uwagami i poradami kapitan śmigłowca: spokojny, uśmiechnięty i niezwykle koleżeński.
Janusz Siemiątkowski. Pilot szybowców, małych samolotów i śmigłowców. W 1950 roku dostał się na szkolenie szybowcowe w Malborku. Doskonalenie pilotażu sportowego zakończył wspaniałymi wynikami: w 1953 roku przeleciał na szybowcu non stop 5 godzin i 35 minut. Rok później wzniósł się na wysokość 3540 metrów (w Jeleniej Górze) i pokonał trasę długości 320 km z Lisich Kątów do Mirosławic. W tym czasie ukończył Cywilną Szkołę Instruktorów Lotniczych w Grudziądzu i zaczął szkolić adeptów szybowcowych w Aeroklubie Krakowskim. W 1967 roku przeniósł się do Zespołu Lotnictwa Sanitarnego w Krakowie.
Latał początkowo na śmigłowcach SM-1 i SM-2, ale potem na MI-2 dokonywał lotów w rejon Turbacza, Starych Wierchów, Radziejowej, Babiej Góry. Kiedy 1969 roku w katastrofie lotniczej samolotu PLL „Lot” pod Policą zginął Zbigniew Rawicz - jeden z pierwszych pilotów śmigłowcowych latających w Tatry – Janusz Siemiątkowski wraz z Kazimierzem Fortuną polecieli na SM-1, żeby zlokalizować miejsce tragedii (wylądowali w Zawoi). W czasie lotów w Beskidy Janusz zaczął kontaktować się z ratownikami GOPR i w marcu 1974 roku złożył podanie o przyjęcie do Grupy Krynickiej.
W gronie doświadczonych pilotów śmigłowcowych – Tadeusza Augustyniaka, Zbigniewa Łukasika i Wiesława Wolańskiego - od 1975 roku latał głównie w Tatrach. Już w pierwszym sezonie zimowym miał kilka bardzo trudnych akcji, w czasie których musiał dokonać ryzykownych lotów, zawisów w powietrzu lub tzw. przyziemień, czyli podparcia śmigłowca na jednym kółku z powodu braku miejsca i lądowań w dziewiczych miejscach. Koledzy zaczęli nazywać Go Śmigłowcowym Kaskaderem.
W pierwszych latach w Tatry latał tylko cztery razy, ale od 1978 roku po kilkanaście. Latał na Kazalnicę, Wielką Galerię Cubryńską, morenę Czarnego Stawu, Giewont, do Koziej Dolinki, do Zbójnickiego Żlebu itd. W większości były to loty po zmarłych, ale latał też po rannych.
10 lutego 1976 roku wykonał siedem lotów w rejon Kazalnicy Mięguszowieckiej, gdzie wypadkowi uległa znana taterniczka Anna Czerwińska. W następnym dniu Janusz dokonał pierwszego w historii ratownictwa tatrzańskiego lądowania na Buli pod Rysami. Wtedy dziewiętnastoletni Grzegorz Doleżalski, który w czasie wspinaczki doznał groźnego urazu głowy, został dzięki ryzykownej akcji przetransportowany do szpitala w ciągu pół godziny. Przeżył tylko dzięki szybkiej akcji z użyciem śmigłowca.
W 1978 roku Janusz Siemiątkowski aż 24 razy latał w rejon Doliny Pięciu Stawów z celu odnalezienia dwójki zaginionych turystów – Krystyny Fedorowicz i Andrzeja Pawełczaka. Turystów nie udało się odnaleźć. Na ich zwłoki natrafiono dopiero w następnym roku w Dolinie Waksmundzkiej.
Oto kilka przykładów lotów Janusza Siemiątkowskiego z 1982 roku. 23 lipca na południowej ścianie Świnicy w rejonie Żlebu Blatona z wysokości 2200 metrów desantował ratowników i sprzęt do ciężko rannej Urszuli Mazurkiewicz, która spadła kilkadziesiąt metrów. Ranną „zapakowaną” w nosze francuskie podwieszone na linie pod śmigłowcem przetransportowano do szpitala. Wziąwszy pod uwagę wysokość nad poziomem morza i skomplikowane ukształtowanie skalnego terenu lot był niesłychanie trudny pilotażowo i mógł być skuteczny tylko dzięki najwyższym kwalifikacjom i doświadczeniu pilota. Akcja trwała półtorej godziny, metodą klasyczną zabrałoby to minimum osiem godzin, przy czym zgodnie z orzeczeniem lekarzy życie rannej uratował tylko szybki transport śmigłowcem.
19 września w rejonie Zadniego Mnicha (ok. 2150 mnpm) Janusz wykonał siedem lotów, podczas których desantował z powietrza ratowników i lekarza pod północno-wschodnią ścianę do rannego taternika. Jego życie uratowała szybka akcja, pomoc lekarza i trudne loty śmigłowca.
29 i 30 września wypadkowi uległ taternik na pionowym 500-metrowym Filarze Kazalnicy Mięguszowieckiej. Janusz poleciał po niego wieczorem, ale zmrok uniemożliwił dalsze loty. Wczesnym rankiem poleciał ponownie i desantował z powietrza na maleńki cypelek skalny lekarza i około 500 kg sprzętu do ratownictwa ścianowego. Ratownicy przygotowali rannego do transportu, następnie w czasie 35 sekund wciągnęli go do śmigłowca zawieszonego w powietrzu. Była to jedna z najtrudniejszych akcji ratowniczych w Tatrach z użyciem śmigłowca MI-2.
31 marca 1984 roku. „Była czarna noc, gdy nadszedł krótki komunikat, aby do Włosienicy przy Morskim Oku posłać samochód po ciała dziewczyny i chłopca, którzy
zginęli z lawinie. Potężna masa śniegu o szerokości 250 i długości 40 metrów zeszła o godzinie 16-tej z Ciemnosmreczyńskiej Przełęczy w rejonie Mnicha nad
Morskim
Okiem i porwała 10 osób”. Pozostałe ofiary należało odszukać pod zwałami śniegu. Liczyły się minuty, sekundy... Wiał porywisty wiatr. W tych warunkach
śmigłowiec był praktycznie uziemiony. Mimo wszystko ratownicy podjęli akcję. Za sterami siadł Janusz Siemiątkowski, żeby przerzucić na miejsce tragedii sprzęt
reanimacyjny i lekarzy Roberta Janika i Józefa Janczy, ale o wylądowaniu nie było mowy. Ratownicy wyrzucili najpierw plecak ze sprzętem, ale ten porwał wiatr.
Lekarze desantowali się z powietrza i kiedy dochodzili do lawiniska, zeszła następna lawina i porwała Janczego, który przeleciał w zwałach śniegu 80 metrów.
Szybko wygrzebał się ze śniegu i – mimo szoku – przystąpił do przeszukiwania lawiniska. W tym czasie Janusz Siemiątkowski wrócił po następną grupę ratowników i
psa lawinowego Parysa. Wiatr wzmógł się wtedy do huraganu tak mocno, że wiejąc z naprzeciwka w pewnym momencie zatrzymał śmigłowiec lecący z prędkością 100
km/h.
- Czy widział mnie pan kiedy w takim stanie – zapytał po locie sprawozdawcę „Dziennika” Wojciecha Jarzębowskiego kapitan Siemiątkowski. Był mokry a pot ciurkiem spływał mu z czoła. - Tam w górze nad Tatrami jest piekło – dodał.
Janusz Siemiątkowski w lotnictwie sanitarnym pracował do 1993 roku. W zestawieniu dla potrzeb GOPR-u napisał: „ogółem w powietrzu jako pilot za sterami szybowców, samolotów i śmigłowców spędziłem dokładnie 7 tysięcy godzin. W moim dzienniku pilota oraz w księgach wypraw GOPR odnotowałem 350 wypraw ratowniczych w Gorcach, Beskidach a przede wszystkim Tatrach”.
Otrzymał za wybitne osiągnięcia 14 odznaczeń państwowych, 6 Aeroklubu Rzeczpospolitej Polskiej, 12 GOPR-u i władz lokalnych oraz organizacji społecznych. Kiedyś napisał: „Wszystkie odznaczenia i wyróżnienia otrzymałem jako pilot-instruktor bezpartyjny i o żadne z niniejszych nigdy nie zabiegałem”.